O tym, że Australia posiada niezwykle uzdolnionych muzyków niejednokrotnie pisałem w swoich recenzjach. Wśród wielu talentów, którzy pochodzą z tego odległego kraju warto wspomnieć o Jamesie Keoghu. To pochodzący z Melbourne piosenkarz, który działa pod pseudonimem Vance Joy. W swoim dorobku posiada dwie pełnowymiarowe płyty oraz jedną EP-kę. W tej recenzji przyjrzę się nieco drugiemu pełnowymiarowemu albumowi “Nation of Two“, który ukazał się w 2018 roku.
Kariera po międzynarodowym sukcesie
Vance Joy swoją popularność zawdzięcza w głównej mierze piosence “Riptide“, która stała się międzynarodowym hitem. Utwór zdobył uznanie wśród słuchaczy swoją melodyjnością i prostotą. Potwierdzają to również liczby odtworzeń w sieci. W Spotify wygenerował ich ponad miliard, natomiast teledysk w serwisie YouTube osiągnął ponad 417 milionów wyświetleń. Wynik ten można uznać za imponujący, szczególnie że artyści indie rockowi / indie folkowi zazwyczaj nie cieszą się takim uznaniem. Po sukcesie płyty “Dream Life Away”, której motorem napędowym był wspomniany hit, Australijczyk kazał na siebie czekać 4 lata.
“Nation of Two” jest dokładnie tym czego oczekują fani wokalisty. To przede wszystkim spora dawka gitarowych brzmień z dodatkiem perkusji i gdzieniegdzie pojawiającego się ukulele. Wszystko to dopasowane do subtelnego męskiego głosu. Wśród 13 utworów tematem przewodnim są uczucia związane z miłością pomiędzy dwoma osobami. Najbardziej do mojego gustu przypadły “Lay It on Me”, “Saturday Sun” oraz “Like Gold”. W przypadku pierwszego z nich spodobała mi się jego formuła. Za pomocą prostych środków budowane jest napięcie, które osiąga kulminację w refrenie. “Saturday Sun” jest w pewnym stopniu kalką “Riptide”. Optymistyczny kawałek z dodatkiem ukulele to jedna z weselszych kompozycji, która znajduje się na tym albumie. Mimo, że jest to prawdopodobnie najbardziej dopieszczony utwór na “Nation of Two”, to i tak przegrywa w porównaniu z “Like Gold”. Uważam, że to najmocniejszy punkt tej płyty. Podoba mi się stworzony kontrast pomiędzy pogodną linią melodyczną, a tekstem o burzliwym związku.
“Nation of Two” spodoba się wszystkim, którzy pokochali poprzedni album Australijczyka
Niemniej jednak ten album poza kilkoma wyjątkami jest powieleniem debiutanckiego projektu. Otrzymujemy sporą dawkę sprawdzonych rozwiązań w postaci akustycznej gitary, ukulele i prostych utworów. Przyznam szczerze, że spodziewałem się nieco bardziej odważnego zestawu, natomiast otrzymałem znane już wcześniej schematy. Porównałbym to z wizytą w znanej mi dobrze restauracji, w której czułbym się komfortowo i miło do tego stopnia, że byłbym w stanie wyrecytować jej całe menu. To przyzwoity materiał, który wydaje mi się powielać sprawdzone
Nie jest to z pewnością rewolucyjny krok w karierze Australijczyka, choć wciąż na tyle przyzwoity, aby pokryć się w tamtejszym kraju złotem. “Nations of Two” momentami staje się przewidywalnym materiałem, mimo to czerpię przyjemność z kilku elementów, które się na niego składają. Wspomniana przewidywalność nie psuje jednak ogólnego wrażenia, a jest jedynie moim prywatnym rozczarowaniem. Dla wielu osób, które dotychczas nie miały styczności z muzykiem, to może być interesujący krążek. Przyznam, że jestem ciekawy kolejnej płyty i kierunku, który obierze Vance Joy. Wydaje mi się, że jest w stanie jeszcze zaskoczyć, czego mu życzę. Życzę również, aby przełamał się i zaprezentował się z nieco innej strony.
Ocena: 7/10
Zobacz też mój ostatni artykuł: http://www.altermusic.pl/low-island/
1 komentarz
Szafira · 8 listopada, 2020 o 5:47 pm
Z tego albumu najlepiej wspominam kawałek “I’m With You”, szczególnie podoba mi się jego wersja singlowa. Jednak mnie także rozczarował brak progresu w porównaniu z “Dream Life Away”.
Pozdrawiam. 🙂