Każdy, kto zna dobrze dyskografię Ellie Goulding pewnie przyzna mi rację, że piosenkarka nagle stała się światową gwiazdą. Jej talent doceniła także rodzina królewska, zapraszając piosenkarkę na wesele księcia Williama. Po pięciu latach przerwy od ostatniego wydawnictwa “Delirium” powraca z płytą “Brightest Blue“, otwierając nowy etap w swojej muzycznej karierze.
Nowe rozdanie w twórczości Ellie Goulding
Wokalistka zrywa z wszystkim, co mieliśmy okazję usłyszeć na poprzedniej płycie, kwitując to brakiem szczerości ze swojej strony. Trudno ocenić z perspektywy słuchacza w ilu procentach “Delirium” było albumem nieszczerym. Niemniej jednak po upływie pięciu lat mogę potwierdzić, że była to dotychczas jej najsłabsza płyta. Choć miała kilka dobrych momentów, to jednak zbyt mało, aby przekonać mnie do swojej wyjątkowości. Ten muzyczny marazm Goulding postanowiła przerwać, wydając na świat kolejny projekt.
“Brightest Blue” potwierdza kolejny raz regularność artystki w tworzeniu naszpikowanych utworami albumów. Tym razem otrzymujemy godzinną płytę składającą się z 19 rozdziałów. Do współpracy nad krążkiem Ellie zaproszenie otrzymali serpentwithfeet, blackbear, Lauv, Diplo, Swae Lee oraz Juice WRLD. Muzyczną podróż rozpoczyna delikatny “Start” w towarzystwie pianina oraz niewielkiej dawki elektronicznych efektów. I choć piosenka ta nie zwala z nóg, to zaraz po niej otrzymujemy “Power”, które trochę przypomina to, za co docenili ją w przeszłości słuchacze.
“Brightes Blue” składa się z dwóch części. Pierwszej lirycznej i nastrojowej oraz drugiej, nieco bardziej energetycznej
Z każdym kolejnym utworem otrzymujemy spokojniejsze kompozycje niż te znane z poprzednich płyt. Przełamaniem jest “Tides”, w którym słychać znacznie więcej energii i zabawy muzyką. O ile w poprzednich recenzjach bywały albumy, w których miałem zarzuty, że ich otwarcia są dużo lepsze od zakończeń, tak “Brightest Blue” jest zupełnie odmienne. Odnoszę wrażenie, że z każdym utworem Ellie rozkręca się, zachęcając odbiorców do pozostania z nią do ostatniego dźwięku.
Wśród utworów, które zrobiły na mnie największe wrażenie wymieniłbym “Worry About Me”, “Slow Grenade”, “Close To Me”, “Hate Me” oraz “Sixteen”. Wszystkie wymienione piosenki składają się na zakończenie albumu. I choć zazwyczaj bardziej preferuję spokojniejsze kompozycje, tak w tym przypadku liryczna Ellie Goulding niezbyt mnie przekonuje.
“Brightest Blue” zdaje się być powrotem na dobrą drogę w karierze Ellie Goulding. Po niezbyt udanej płycie “Delirium” Brytyjka wydaje się, że odrobiła lekcję i widzimy ją w nieco nowej odsłonie, choć nadal z podobną energią co dawniej. Obecnie mamy do czynienia z artystką dojrzałą, która zdaje się w pełni realizować własne pomysły. Przedstawiony album pokazuje nieco mniej komercyjną wokalistkę, która nie jest tylko maszyną do tworzenia hitów. To nieco bardziej prawdziwa strona Ellie, która choć posiada wiele rys, jest znacznie bardziej osobista.
Widać poprawę, choć wciąż nie jest to co było dawniej
Według mnie ta płyta nie stanie się światowym bestsellerem ani nie zostanie zapamiętana jako najlepszy projekt w dyskografii Goulding. Niemniej jednak to moment przełomowy po lekkiej “zadyszce” twórczej, jaką odczuwam w działalności wokalistki. Wciąż brakuje mi krążka na miarę “Halcyon Days”, czy wcześniejszej płyty “Lights”. Być może “Brightest Blue” jest nadzieją na taką płytę w przyszłości. Pozostaje więc cierpliwie czekać na kolejne kroki w karierze Ellie Goulding.
Ocena: 6/10
Zobacz też mój ostatni artykuł: http://www.altermusic.pl/angus-and-julia-stone-snow/
1 komentarz
Bartek · 15 września, 2020 o 3:00 pm
Lubię tę płytę. Nie szaleję za nią, ale lubię. Szczególnie utwór otwierający. Poza tym podoba mi się, że jest spokojnie i bez przesady 🙂
Pozdrawiam serdecznie!
Bartek