Premiery płyt Moniki Brodki są zazwyczaj dla mnie bardzo ważnym wydarzeniem. Niewielu jest polskich artystów, za których sukces na rodzimym rynku, ale też za granicą trzymam kciuki. Dlatego też z ogromną dozą ciekawości czekałem na najnowszy minialbum pt. “Sadza”, który ukazał się 28 października. Duże nadzieje pokładane w tej płycie podsycały zapowiedzi, że będzie to pierwszy album od 12 lat składający się z utworów w języku polskim. Postanowiłem więc sprawdzić jaka jest “Sadza” i czy przerwa od tworzenia piosenek po polsku wyszła na dobre.
Język polski jako forma wyrażania najbardziej skrytych uczuć
Po ponad dekadzie bardzo dobrych projektów, jakie wydała na świat Brodka nadszedł czas na powrót do korzeni. Tym powrotem był długo wyczekiwany materiał w ojczystym języku, którego sympatycy wokalistki nie mieli okazji usłyszeć od przełomowej “Grandy” wydanej w 2010 roku. I tak oto ukazała się “Sadza” składająca się z 7 utworów, do których tekst napisała Brodka, a produkcją zajął się Przemek Jankowski znany również jako 1988.
“Sadza” czyli niezwykle hipnotyzujący singiel
Przyznam szczerze, że moja relacja z tą EP-ką należy do niezwykle burzliwych. Po pierwszym kontakcie z singlem “Sadza” poczułem się jako słuchacz nieco rozczarowany. Wywołał on we mnie spore zdziwienie, że po tak długim rozbracie z językiem polskim przyszło mi słyszeć utwór o miłości porównywanej do palenia marihuany. Przewrotność losu bywa zabawna, ponieważ “Sadza” zahipnotyzowała mnie na tyle, że stała się moim guilty pleasure. Wszystko za sprawą industrialno-ambientowego beatu, który nie dawał o sobie zapomnieć przez wiele tygodni.
Młodość jako czas pierwszych nadziei i rozczarowań
Kolejny singiel “Monika” również pozostawił po sobie wiele niewiadomych. To nostalgiczna opowieść o powrocie do młodzieńczych lat i okresie pierwszych doświadczeń miłosnych. Utwór ten zapamiętałem głównie ze względu na charakterystyczny refren, który pomaga przenieść się choć przez moment do tamtych wspomnień. Mimo to nie wydaje mi się, aby numer ten był odpowiednią propozycją do promowania tego wydawnictwa. Po premierze singla moje myśli na temat całej EP-ki budziły konsternację porównywalną do wersu “gdzie tu sens, gdzie logika”, który można usłyszeć w refrenie “Moniki”.
Finalnie “Sadza” nie okazała się rozczarowaniem, a wręcz przeciwnie ciekawym doświadczeniem. Z każdym przesłuchaniem odkrywam jak bardzo intrygujący i jednocześnie bolesny pod względem tekstowym jest ten album. Rozpoczyna się od piosenki “Wpław”, która jest opowieścią o relacji z mężczyzną, który był ważną częścią życia Moniki Brodki. Poznajemy jego dokładną charakterystykę w oparciu m.in. o muzykę, której słuchał. To smutna kompozycja, z której bije pewnego rodzaju żal, tęsknota i niepokój, który przywołuje mi na myśl wspomnienia z płytą “Clashes” wydaną w 2016 roku. “Wpław” jest bezwględnie najlepszym elementem “Sadzy”.
Kolejnym elementem układanki jest “Taka to zima”, czyli kolejna autorefleksja na temat relacji artystki. Zima w obrazie Brodki nie budzi pozytywnych skojarzeń. To raczej przygnębiające doświadczenia ukryte pod postacią metafor. Pod względem muzycznym “Taka to zima” okraszona jest rytmicznym beatem, który podkreśla trudne doświadczenia autorki tekstu.
“Utrata” największym zgrzytem na płycie
Najsłabszym momentem tej płyty jest dla mnie “Utrata”. Być może dlatego, że nie kupuję do końca koncepcji zestawienia ludzkiego organizmu z komputerem. Być może ze względu na wersy, które wywołują we mnie zmieszanie “…płyta się nie czyta, bo nie ma rama”, “rama nie ta sama”. A może też po prostu, że w zestawieniu z całym materiałem znajdującym się na “Sadzy” “Utrata” wypada blado. Za to zupełnym przeciwieństwem jest “Hydroterapia” nagrana we współpracy ze Zdechłym Osą. Brodka niezbyt często zaprasza gości na swoje albumy, jednak w tym przypadku zdecydowała się zrobić wyjątek od reguły. “Hydroterapia” to bardzo intymny obraz obojga muzyków, w którym jako słuchacze przenosimy się do najbardziej poruszających wspomnień podkreślanych przez pojawiające się łzy. To kolejny dowód po współpracy z Piernikowskim, czy Pro8l3mem, że Monika Brodka dobrze odnajduje się w świecie hip-hopu.
Miał być ślub 2.0 – “Outro”
Ostatni rozdział tej osobistej EP-ki stanowi “Outro”, które jest pewnego rodzaju nawiązaniem do twórczości Moniki Brodki z jej początków kariery. To wariacja na temat piosenki “Miał być ślub”, ograniczona głównie do słów “padał deszcz, nikt nie widział mych łez”. Szanuję decyzję o odcięciu grubą kreską etapu pierwszych dwóch płyt i zaprzestaniu wykonywania tamtych utworów na koncertach. Szanuję, choć nie w pełni rozumiem. Zarówno “Album”, jak i “Moje piosenki” może nie są najlepszym materiałem w historii polskiej muzyki, ale z pewnością wpisują się w klimat lat, w których powstały. Nic więc dziwnego, że część sympatyków dawnej Brodki mimo upływu lat upomina się podczas koncertów o powrót wspomnień. Być może “Outro” okaże się pewnego rodzaju kompromisem między nową twórczością a nostalgią. Nie ukrywam, że jestem ciekaw tego zestawienia podczas najbliższej trasy koncertowej.
Sadza odziera Brodkę z prywatności
“Sadza” to bardzo osobista podróż, która wzrusza, zmusza do refleksji i jednocześnie wiele odkrywa. Monika Brodka jeszcze nigdy nie zaprosiła swoich odbiorców tak blisko, wystawiając swoją prywatność na indywidualną ocenę. Opisywana EP-ka nie rywalizuje o miano najlepszej płyty w dotychczasowej dyskografii wokalistki. Mam wrażenie, że jest swego rodzaju oczyszczeniem, którego sama Brodka potrzebowała. Pod względem produkcyjnym plusem jest też współpraca z 1988. Widać i słychać, że nawiązała się nić porozumienia, która spaja dwa z pozoru różne światy. Polecam podejść do tej płyty kilkukrotnie, dając sobie szansę na jej lepsze zrozumienie.
Ocena: 8/10
0 komentarzy